Zosia
Od razu dwie
Moje spotkanie z onkologią zaczęło się kilka miesięcy, przed mastektomią. Otóż w maju 1997 roku 21-letniej córce wyskoczył guzek pod obojczykiem. Dopiero w dniu porodu pobrano biopsję. Okazało się, że to ziarnica. Tylko 2 tygodnie karmiła, na mnie spadł obowiązek pielęgnowania noworodka – wnuka. Chodziłam do pracy, prowadziłam dom, spałam i karmiłam w nocy wnusia. Robiłam wszystko, co w mojej mocy, myśląc „Córka chora – ja muszę być zdrowa”.
Postanowiłam generalnie się przebadać. Mimo, iż byłam pod kontrolą ginekologów, niechętnie dano mi skierowanie na mammografię. Badano mi ręcznie piersi i nic nie stwierdzono. Na wynik nie musiałam czekać ani jednego dnia. Od razu poproszono mnie o dodatkowe zdjęcie. Po chwili skierowano mnie na USG piersi, a następnie do pani onkolog. W ciągu godziny przeżyłam szok, miałam być zdrowa, a tu najgorsze i guzek 1,5 cm i skierowanie na biopsję. Już wiedziałam, co to takiego biopsja, nerwy dały znać o sobie. Jeszcze podczas USG nie mogłam opanować mimowolnego drgania nóg. Byłam o krok od załamania. W czasie podróży powrotnej wypłakałam się na ramieniu znajomej. Po głowie ciągle chodziły mi myśli „złe wytną i będę zdrowa”.
Termin operacji zbliżał się. Córka brała chemię. Dzięki wyciszeniu, ufności w ciągłych modlitwach nie bałam się operacji. W czasie kilkudniowego pobytu szybko doszłam do siebie. Nawet ćwiczenia na bloczkach z kijem nie sprawiały mi bólu. Mając jeszcze dren i pojemnik na chłonkę zaczęłam gorączkować. Pojechałam rano do Lublina, gdzie zdjęto szwy i zaaplikowano mi antybiotyki. Na szwie zrobiła się martwica, którą już po zakończeniu chemii ( 6 dawek ) ponownie operowano.
Każda z nas wie, bo kieruję te słowa do Amazonek, jak trzeba się oszczędzać po takiej operacji, ja nie mogłam. Córka zaczęła drugą turę chemii, lecząc się na hematologii. Skorzystałam z rocznego urlopu zdrowotnego. Miałam czas na ćwiczenia i spacery z wnukiem. Czasem brano mnie za mamę małego. Czułam się świetnie. Nawet chemia nie wywarła na mnie wrażenia. Miałam tylko niesmak w ustach.
Zaczęłam pracować nad sobą. Cięgle powtarzałam „Jest dobrze, będzie lepiej”. Pomogła mi przeczytana książka „Potęga nieświadomości”. Zmieniłam dietę – prawie wyłączyłam mięso z posiłków. Czasem pozwalam sobie na drób.
Problemy się nie skończyły. Córce zaaplikowano 3 turę chemii. Po niej dostała 2 naświetlenia. Codziennie jeździła do Lublina ( 100 km). Zastanawiano się nad przeszczepem szpiku kostnego.
Jednym z problemów była kwota pieniężna, jaką musielibyśmy zgromadzić. Włączyliśmy całą rodzinę i koleżanki z pracy. 12 stycznia 1998 roku odbył się autoprzeszczep w Katowicach. Udał się, ale wszczepiono jej również żółtaczkę, po której do dzisiaj ma złe wyniki wątroby. Leczy się teraz w szpitalu na oddziale zakaźnym. Ja natomiast zaczęłam uczęszczać na rehabilitację w Zamojskim Klubie Amazonek. Kontakt z psychologiem i ćwiczenia dają bardzo wiele. W maju każdego roku jeździmy do Kaczórek koło Krasnobrodu. Przyjmuje nas jedna z Amazonek. Bawimy się świetnie.
Co roku organizujemy pikniki, połączone z kwestą. Odbyłyśmy też dwukrotnie pielgrzymkę na Jasną Górę w Częstochowie. Jeszcze atrakcyjniejsze wyjazdy to turnusy rehabilitacyjne. Dwadzieścia koleżanek 1999 roku zawładnęło Ustką. W 2000r – osiem Amazonek pojechało nad morze. Cztery z nas uczestniczyły w V Ogólnopolskiej Spartakiadzie Amazonek. Na 33 drużyny uplasowałyśmy się w środku.
Innymi formami naszej działalności to praca ochotniczek w szpitalu. Uczestniczymy też w spotkaniach lekarzy, którzy badają piersi. Nasza rola polega na mówieniu o sobie i dodawaniu otuchy tym paniom, które dostaną skierowanie na mammografię. Co roku wykonujemy kotyliony na bale, za które zdobywamy też pieniądze dla klubu. W tym roku zaczęłyśmy szyć poduszki, narzuty i tkaniny artystyczne. Pierwsza wystawa naszych prac odbędzie się na Konferencji Kobiet po Mastektomii 5.02.2001r. w Centrum Pastoralnym w Zamościu. W programie są przede wszystkim wystąpienie lekarza onkologa, rehabilitanta, psychologa, prawnika oraz prezentacja protez dla Amazonek. Na zakończenie odbędzie się Msza Święta.
Dzięki temu, że włączam się do pracy w klubie czuję się dobrze i ciągle powtarzam „jest dobrze, będzie lepiej”.
ZOFIA